czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdział 7

MAGNUS
Sojusze podpisane. Wszyscy wracają do domu, w tym Magnus, który nie mógł ukryć  swojej ekscytacji. W podskokach wrócił do domu, gdzie jego stary przyjaciel z nudów zaczął urzędować. Popijał herbatkę, która miała mu pomóc w nieistniejącej chorobie. Spojrzał na swojego przyjaciela jak na wariata. Nigdy nie był tak szczęśliwy, chyba, że mówił o poznaniu Alexandra Lightwooda.
- Nareszcie wolność! - złapał za żakiet i zaczął tańczyć walca.
Wyobrażając sobie, że w jego objęciach jest ukochany…
- Możesz się zamknąć, niektórzy próbują odpocząć! - jęknął niezadowolony.
- Przyjacielu ty mój, mam ochotę walnąć cię zaklęciem, bo siedzisz na mojej ulubionej poduszce, ale znaj łaskę pana - przewrócił oczami.
- Na brokatowe spodnie! - mruknął. - Dziękuję ci, dobry człowieku.
- A tak na poważnie, to zjeżdżaj z mojej poduszki ,ja na niej śpię -  Ragnor niechętnie rozprostował kości, Mags zabrał swoją niebieską poduszkę i przytulił do piersi.
- Co wy macie do tych poduszek?! Jak nie brokat to poduszka albo gorąca czekolada. Na Merlina…
- Zamiast narzekać jak moja przyszła teściowa, to mógłbyś mi pomóc z pakowaniem!?
- A nie możesz zrobić abrakadabra? Chyba po to jesteśmy czarownikami - spytał z ironią.
- A może przestaniesz udawać chorobę? - uśmiechnął się, rzucił mu zasztyletowane spojrzenie, które mogło zabić na miejscu.
- No dobra. Niech cię Bane.

JACE
Otworzył niechętnie jedną powiekę. Znowu zaczyna się kolejny okropny dzień z czarownicą, która doprowadza go do szaleństwa. Nigdy w życiu nie spotkał osoby, która by go zagięła (w rzucaniu sarkastycznych uwag, przez które nie wiedział co powiedzieć). To on był mistrzem sarkazmu i ironii! Przez tę dziewczynę miał gęsią skórkę. Nigdy tego nie powiedział na głos, ale bał się.  Samo jej  spojrzenie przyprawiało go o gęsią skórę. Dumna jak paw, do tego córka Magnusa, który uwielbiał się puszyć ze swoimi brokatem…
Uśmiechnął się, gdy poczuł na policzku włosy rudowłosej. Lubił… Uwielbiał wręcz, kochał patrzeć na jej spokojną twarz, delikatnie rozchylone usta i włosy żyjące własnym życiem.  Kochał u niej wszystko. To dzięki tej małej istotce, w jej objęciach poczuł, że miłość istnieje. Zanim poznał Clary miał surową zasadę „Kochać to niszczyć, a kochanym to zostać zniszczonym.”
To Valentine wpajał mu, że słowo „miłość” nie istnieje. Był „wróg” bądź „przyjaciel do interesów”.  Chodził z wieloma dziewczynami, ale NIGDY nie czuł tego. Westchnął. Mógł policzyć na palcach u ręki ile razy marzył o leżeniu z nią w jednym łóżku, przytulanie, całowanie w czoło. Żaden mężczyzna się do tego nie przyzna, ale to właśnie ich najskrytsze marzenia.
- Gapisz się za mnie - mruknęła, po czym ziewnęła.
- A na kogo mam się patrzeć? Jak nie na swojego anioła? - ukazała swoje zielone oczy. - Jak się spało? - pocałował ją w czoło, zarumieniła się.
- Bywało lepiej - palnęła i strzeliła buraka, gdy zrozumiała, co powiedziała.
- Clary - powiedział poważnie. - Co się dzieje? - dostrzegł trik nerwowy dziewczyny.
- Nic co byłoby ważne - zacisnął  usta w kreskę, chciał wiedzieć co leży dziewczynie na sercu, lecz zdawał sobie sprawy, że to nic nie da, więc sobie odpuścił. - Idziemy na śniadanie? - usiadła prosto.   
 - Musimy? - pocałował ją mocno, nie dając jej szansy na odpowiedzenie.
- Musimy - powiedziała, gdy złapała oddech.
Wargi bolały ją od namiętnego pocałunku. Uśmiechnęła się, widząc zmagania Jace'a ze wstawaniem. Był najgorszym leniem na świecie, ale najlepszym chłopakiem na świecie.
- To może ty pójdziesz pierwsza się przebrać?
- Żebyś mógł dalej iść spać? Nie ma mowy. Idziesz pierwszy.
- Za jakie grzechy. A może tutaj się przebierzmy - poruszył sugestywnie brwiami.
- Jace, nie wiedziałam, że z ciebie taki zboczeniec! - zachichotała nerwowo. - Ale nie ma mowy! Gdy ostatnio to zaproponowałeś to wylądowaliśmy w łóżku przez co przypadkowo Maks nas nakrył!
- Ale jaką miał minę! - zaśmiał się.
- A potem się tłumacz ośmiolatkowi, co my robimy - burknęła.
Przeczesała palcami włosy, które dziś bardzo się zbuntowały. Sięgnęła po gumkę i związała, aby trochę je ujarzmić.
- Ale o dziwo zrozumiał! - walnęła go poduszką. - Auć! No za co to? Czemu jesteś taka wredna dla takiej przystojnej osoby jak ja?
- Wynocha do łazienki! - wrzasnęła.
- No już, już. Nie gorączkuj się, kochanie.
Wpił się w jej usta, zaskoczona odwzajemniła pocałunek, przejechał dłonią po jej włosach po drodze ściągając gumkę, zdawał sobie sprawę, że Clary będzie wściekła, ale nie mógł się powstrzymać. Odsunął się i zabrał swoje ubrania.
- Idiota!
- Ale twój! - przewróciła oczami.

SIMON
Nie otwierając oczu przeciągnął się, przypadkowo ręką dotknął czegoś miękkiego.  Otworzył gwałtownie oczy. Na końcu łóżka spała Izzy. Jego Izzy.  Pierwszy raz widział ją bez makijażu, ubrań, które dodawały jej seksapilu. Ubrana była w białe szorty i bluzkę na ramiączkach. Wyglądała niewinnie. Jak nie Isabelle Lightwood. Uśmiechnął się. Poprawił jej kołdrę i ruszył do łazienki. Wziął szybki prysznic i ubrał na siebie wczorajsze ciuchy.  Przeczesał dłonią włosy, które robiły się za długie.  Sięgnął do swoich okularów. Nie potrzebował ich, ale czuł się źle bez nich. Gdy wyszedł, dziewczyna zaczynała się budzić. Usiadł koło niej. Po chwili brunetka zrozumiała, że ktoś koło niej jest.
- Simon, przepraszam - nie patrzyła na niego, tylko na stary plakat jego ulubionego zespołu za nim.
- Izzy - westchnął. - Ja mam już tego dosyć.
- Zrywasz ze mną? - w jej oczach pojawiły się łzy, złapał ją za ręce.
- Nie - powiedział poważnie, teraz patrzyła mu prosto w oczy. - Ale mam dosyć tych bezsensownej kłótni. Mnie i Clary nic nie łączy. Gdyby coś łączyło dawno leżałbym w grobie, zakopany przez Jace'a albo Aleca. Kocham ciebie i tylko ciebie!
- Ale.. ale gdy byliśmy… no… wiesz.. To miałeś sen, że żenisz się z Clary. A ja w ogóle nie istniałam -  pociągnęła pasmo włosów.
- Isabelle Lightwood, Clary była moją pierwszą miłością owszem, kochałem ją. Ale nie tak jak ciebie. Z tobą chcę spędzić resztę swojego życia. Z tobą, nie z Clary. Rozumiesz? - kiwnęła głową, otarła samotne łzy.
- Cześć! Pukałem, ale nikt się nie odezwał… Simon co zrobiłeś mojej siostrze?! - wrzasnął, gdy zobaczył w jakim jest stanie Izzy.
- Co ty tu robisz? - spytał zaskoczony, rzucił mu gniewne spojrzenie.
- Co zrobiłeś mojej siostrze?! Gadaj albo poczujesz mój miecz.
- Braciszku, to są łzy szczęścia - wybuchnęła śmiechem.
- Lewis, teraz ci się upiekło - zagroził mu palcem. - Ale jak tylko usłyszę jedną skargę od Izzy, to lepiej, żebyś dawno był w drodze do Idrisu.
- Alec! - zbeształa go.
- Czaję, stary.  A tak w ogóle co chciałeś?
- Zapraszam na śniadanie. Specjalność na dziś- naleśniki.
- Jeśli ty je smażyłeś to ja idę do Itaki - powiedziała szczerze Isabelle.
Gdy Alec próbował zrobić śniadanie, to wszystko spalił. Połowa kuchni była w sadzy, w tym on. Do dziś zastanawia się jak on to zrobił.  Wszyscy mieszkańcy mieli ubaw przez wiele tygodni, na każdym kroku wypominając mu ten moment. Od tamtej komicznej sytuacji niebieskooki trzymał się z daleka od gotowania.
- Na moje szczęście: nie! Kin je smaży, idziecie? - spojrzeli na siebie niepewnie. – Spokojnie, ja już próbowałem i mi nic nie jest.
- No dobra, ale jak będę miała jakiekolwiek objawy choroby to ogolę cię na łyso - burknęła Izzy.
- Przydałby się fryzjer - przeczesał swoje długie włosy, które opadały mu na oczy.
- To zaraz przyjdę - odsunęła kołdrę i wyszła z pokoju.
- To ja będę szedł - Alec wyszedł z pokoju.
Simon pościelił łóżko i wyszedł na korytarz. Po paru minutach pojawiła się Izzy w swoim normalnym wydaniu. Obcisłe ubrania, mocny makijaż, koturny, włosy związane w wysokiego kucyka. Gdy zbliżali się do kuchni coraz bardziej przyciągał ich zapach naleśników. Po drodze spotkali Clary i Jace'a. Clary jak zwykle roztrzepana, ubrana w swoje zdarte spodnie i za dużą koszulkę. Jace ubrany na czarno, przy czym jego oczy rzucały się na pierwszy rzut. Gdy Simon zobaczył pierwszy raz blondyna, zastanawiał się czy Jace nosi soczewki, bo nikt nie ma naturalnie takich oczu. Po części przypomniały mu oczy Magnusa Bane'a, wielkiego czarownika Brooklynu. Gdy dotarli do kuchni Kin, Alec i Maks zajadali naleśniki. Reszta domowników też rzuciła się do jedzenia. Maryse nie miała czasu gotować, cały czas pracowała przy papierach. Po rozwodzie miała więcej pracy niż zwykle. Jej były mąż, Robert, który jest konsulem, na złość dokłada jej więcej papierów. Nie mogła odmówić konsulowi.
- Jakie to pyszne - rzekł radośnie Maks. - Wyjdziesz za mnie? - dziewczyna zachłysnęła się, Alec, który siedział koło niej, musiał ją poklepać.
- Ok. Ale daj mi czas na znalezienie kiecki. Alec, będziesz moją druhną?
- Ale nie druhny?
- Na moim ślubie dziewczyny będą nosiły garnitury, a chłopcy sukienki.
- Bez sensu - Izzy przewróciła oczami.
- Niby czemu? - spytała zła.
- Jak to będzie wyglądało? - Kin policzyła do dziesięciu, nie lubiła Izzy, to było widać.
- Normalnie. Zabawnie – wzruszyła ramionami. - Nie chcę mieć sztywnego przyjęcia.
- Czyli ja też będę musiał nosić sukienkę? - spytał zdziwiony Maks.
Dziewczyna przewróciła oczami. Podeszła do chłopaka i ręką zniszczyła mu fryzurę. Jęknął niezadowolony.
- Układałem ją dwadzieścia minut!
- Nadaremnie! - zrobiła głupią minę, przez którą Maks wybuchnął śmiechem.
- Kin, możemy porozmawiać? - do kuchni weszła właścicielka Instytutu.
- A coś się stało? - spytała wystraszona.
Wszyscy patrzyli to na czarownicę to na właścicielkę Instytutu.
- Musimy porozmawiać na osobności - na dłoni dziewczyny pojawiły się czerwone iskierki.
Maks z zaciekawieniem spoglądał na dłoń dziewczyny, odkąd ją poznał, marzył o takim czymś. Alec  zastanawiał się, o co chodzi. Gdy przyjaciółka wróci, miał zamiar podpytać co się dzieje. Izzy uśmiechnięta od ucha do ucha sączyła herbatę. Jace jak zwykle miał na twarzy wypisaną obojętność. Simon bez żadnych skrupułów wraz z Clary wpatrywali się w Maryse Lightwood.
- Dobrze - wytarła dłonie o spodnie i ruszyła za właścicielką.
W głębi korytarza można było zobaczyć czerwone iskierki, która zanikały w mroku. Pomiędzy mieszkańcami nastała cisza, każdy zastanawiał się o co chodzi. Od bardzo dawna nikt nie widział tak przejętej kobiety, nawet w trudnych sprawach podchodziła do nich z ciężką ręka. Alec odsunął krzesło i wyszedł.
- Nie wiem jak wy, ale ja chcę wiedzieć o co chodzi! - Jace tak samo jak Alec ruszył do gabinetu Maryse.
Isabelle, Clary , Simon skierowali się do gabinetu, zostawiając Maksa, który wyciągnął znikąd komiks i  zaczął przeglądać, zajadając śniadanie.

KIN
Iskierek było coraz więcej i więcej. Nie mogła ich opanować. Wszystkie sztuczki, które nauczył ją mistrz nie działały. Była zaskoczona, bo któraś ze sztuczek powinna działać. Nie miała pomysłu, jak je ukryć. Iskierki były jej utrapieniem. Mogła mieć obojętny wyraz twarzy, mogła stać nieruchomo, ale iskierki zawsze ją zdradzały.
Gabinet Maryse wyglądał ponuro. Ciemnozielone ściany, wszędzie regały ze starymi księgami. Po środku stało duże, dębowe, zawalone papierami biurko, pomiędzy biurkiem dwa fotele, które były sobie przeciwieństwem. 
- Siadaj - wskazała na fotel, który nie pasował do reszty.
Miał kolor beżowy, był wygodny, a fotel na którym usiadła właścicielka wyglądał sztywno i nie wyglądał zachęcająco. Wzięła głęboki oddech. Policzyła do pięciu. Czerwone iskierki tańczyły na jej dłoni. Znikąd przypomniał się jej gest niebieskookiego. Złączyła dłonie. Musiała przegryźć wargę bo nie chciała pokazywać, ze ją to bolało. O dziwo, znów to zadziało. Była zaskoczona. Będzie musiała mu podziękować. Skupiła swoje moce na dłoniach, które były całe poparzone.  Niebieska wstążka owinęła się wokół jej dłoni, lecząc rany. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła, że ręce wyglądały, jakby nic się nie stało. Maryse przez cały czas ją obserwowała. W jej oczach widać dumę i zdziwienie.
- Słucham - położyła płasko dłonie na spodniach.
- Mój były mąż, który jest Konsulem, przyjeżdża w odwiedziny do Instytutu. Magnus prosił mnie, abym nikomu nie mówiła o twoim istnieniu, więc w czasie jego pobytu prosiłabym cię, abyś opuściła Instytut i stworzyła iluzję, że nikt nie mieszka w tym pokoju. Jeśli możesz, oczywiście.
- Nie ma problemu - wzruszyła ramionami.
- Jeszcze jedna sprawę. Lubisz Aleca? - to pytanie zbiło dziewczynę z tropu.
- Nie rozumiem pytania.
- Zauważyłam, że dużo ze sobą spędzacie czasu, myślałam…
- Nie wiem, co się pani myślała, ale jak z Aleciem tylko się przyjaźnię. Nie szukam chłopaka - Kin zerwała się z fotela.
- Tak tylko pytam, spokojnie -  skrzyżowała ręce.
- Coś jeszcze? Czy mogę już wyjść…?
- Możesz wyjść.
- Dziękuję - burknęła.
Odwróciła się na pięcie i wyszła.  Przy drzwiach napotkała Aleca, Jace'a, Simona, Izzy, Clary. Zamknęła za sobą drzwi i spojrzała na nich z wyższością.
- Co tak stoicie? - burknęła.
- Czego chciała Maryse? - spytał Jace.
- Wyjeżdżam. Zadowolony? Z pewnością. Nikt z was mnie nie lubił. Radujcie niebiosa! – zostawiła ich zszokowanych i zdziwionych.
Z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Wyciągnęła plecak. Włożyła do niego najpotrzebniejsze rzeczy.  Gdy spakowała się (nie trwała to nawet pięć minut) położyła się na łóżku. Uśmiechnęła się, gdy przypomniała sobie minę mieszkańców, gdy oznajmiła, że wyjeżdża. Uwielbiała dramatyzować. Najgorzej było przełknąć minę Aleca. Wrażała smutek i żal. Polubiła go. On ją też. Niewiele osób próbowało ją polubić, zazwyczaj kończyło się kłótnią.  Żałowała, że w swoim życiu nie poznała wielu osób ze swojego wieku. Zazwyczaj jej „przyjacielem” był mistrz, ale on nie był rozmowny.  Zazwyczaj jej rozkazywał.
Powinnam z nim porozmawiać.
Rozprostowała kości i wyszła na korytarz. Pokój Aleca znajdował się naprzeciwko jej. Zapukała. Odpowiedziała jej cisza. Zamknęła oczy i skupiła swoją moc. Jej moc przeczesała pokój chłopaka. Bingo. Nie rozumiała, czemu nie dawał znaku życia. Otworzyła powoli drzwi. Wyglądał okropnie. Leżał na plecach i wpatrywał się tępo w sufit.  Włosy zakrywały mu oczy, koszulka pognieciona. Można byłoby stwierdzić, że wygląda jak bezdomny. Był tak zamyślony, że nie zauważył wchodzącej do pokoju dziewczyny.
- Alec? - szepnęła.
- Czego chcesz? - warknął.
Spojrzała na niego zaskoczona. Odkąd go poznała, nigdy tak do niej nie mówił.
- Przyszłam porozmawiać - usiadła na łóżku.
- O czym?
- O moim wyjeździe.
-Kiedy chciałaś mi powiedzieć, że wyjeżdżasz? - usiadł prosto.
- Teraz się dowiedziałam… - parsknął śmiechem.
- Właśnie znalazłem sobie przyjaciółkę, która właśnie wyjeżdża i nie wiadomo, czy jeszcze ją zobaczę! To po prostu zajebiście! - warknął.
- Alec…
- Co Alec?! Tylko masz mi do powiezienia?! - wybuchnął.
- Alec, ty idioto! - uderzyła go w policzek. - Daj mi dojść do słowa i sorry. Wyjeżdżam na kilka dni tylko, dopóki twój ojciec nie wróci, skąd przyjechał.
- Serio!? - rozmasował sobie policzek. - Czemu nie mówiłaś od razu? - przewróciła oczami.
- Nie dałeś mi dojść do słowa. Wybaczam ci to.
- Że uderzyłaś mnie?
- Nie.
- To nie wiem co. To kiedy musisz wyjechać?
- Za chwilę. A teraz się suwaj grubasie! Też chcę się położyć!
- To są mięśnie! - przesunął się do ściany.
Czarownica położyła głowę na jego ramieniu. Spojrzał na nią z ukosa. Nie wiedział, czego się po niej spodziewać.
- Wmawiaj sobie, wmawiaj. Niezła z ciebie poduszka. Brawo ty!
- Brawo ja - powiedział dumnie.
- Alec? - usłyszeli głos Konsula.
- Co ty robisz tutaj tak wcześnie? - usłyszeli zaskoczoną Maryse
- Kurwa - mruknął. - Właź pod łóżko! - szepnął
Przeturlała się z ramienia chłopaka pod łóżko. Gdy była pod łóżkiem skuliła się. Chciało się jej śmiać. Niecałe kilka dni temu taka sama sytuacja miała miejsce.  Alecowi też chciało się śmiać, lecz musiał zachować powagę. Zwłaszcza, że za jego drzwiami znajdowała się najgorsza osoba na świecie. Na Razjela, dopomóż! Podbiegł do drzwi i otworzył. Chociaż wolał wyjąć sztylet i wbić prosto w serce Konsula i patrzeć jak krwawi.
- Witaj, ojcze - powiedział chłodno.
- Witaj - wszedł do pokoju.
W myślach błagała go, aby zostawił drzwi otwarte. Na szczęście chłopak pamiętał, że dziewczyna na krótki moment potrafiła być niewidzialna. Jej błagania zostały wysłuchane.  Uspokoiła oddech i zamknęła oczy.  Pomyślała, że jest przezroczysta i niewidzialna. Poczuła znajome łaskotanie. Udało się. Nie słuchając rozmowy dwójki mężczyzn wyszła po cichu z łóżka i podeszła do Aleca, który wyglądał groźnie. Pocałowała go w policzek i wyszła.
Chłopak musiał się powstrzymać od uśmiechnięcia. Uwielbiał ojca wkręcać. Myślał, że nic mu nie umknie z przed nosa. A tu proszę, właśnie czarownica wyszła pokazując mu język lub coś innego.
Delikatnie otworzyła drzwi. Jej pokój znajdował się naprzeciwko Aleca, gdyby Konsul się odwrócił  zaliczyłaby wpadkę. Zamknęła za sobą drzwi. Złapała plecak i włożyła jeszcze zdjęcia. Użyła resztki swojej magii na stworzenie iluzji (dalej pozostając niewidzialną). Zakręciło się jej w głowie. Będzie musiała odpocząć. Zajrzała przez szparkę czy Konsul nie patrzył i otworzyła drzwi, gdy jej ciało znalazło się po drugiej stronie, zamknęła drzwi modląc się, żeby nie zaskrzypiały Uff! Z zaciekawieniem spojrzała na dwóch mężczyzn, niebieskooki gestykulował gwałtownie, tak samo jak Konsul. Alec był wyższy od Konsula. ale głowa Clave miała za sobą wiele lat ćwiczeń. Pobiegła do salonu, gdzie znalazła Jace'a i Clary(strzelała, że ktoś tam może być). Przemknęła jej myśl, kto wygrałby starcie. Stawiała by na Aleca chociaż... Konsul też wyglądał groźnie.
- Jace! - szepnęła.
- Kin? - spytali jednocześnie.
- Alec i ten stary piernik kłócą się, zróbcie coś. Ja muszę uciekać - kiwnęli głową i pobiegli do pokoju niebieskookiego.
Poprawiła plecak i wybiegła z Instytutu.  Musiała jak najszybciej się znaleźć u Magnusa. Przesadziła z magią. Jeśli za chwilę nie odpocznie, zemdleje albo gorzej.  Wsiadła do najbliższego autobusu i oparła się o szybę. Wzięła kilka głębszych oddechów, coraz bardziej kręciło się w głowie. W autobusie nikogo nie było. Nie musiała się martwić, czy ktoś będzie, chciała usiąść nie tam. gdzie ona się znajduje. Gdy autobus zatrzymał się,  chwiejnym krokiem wyszła, ścieżka co chwila zmieniała swój kierunek. Kilka razy potykała się. Obdarła kolano, ręce i łokieć. Cudem znalazła się pod drzwiami domu Magnusa Bane'a. Zapukała. Usłyszała kroki i otwieranie okrągłych drzwi. Przed jej oczami ukazała się ciemność. Czarownik w ostatniej chwili zdążył ją złapać.

ALEC
(W tym samym czasie)
- Jesteś niemożliwy! - wrzasnął. - Nie będziesz mi mówił z kim będę się umawiał i kiedy!
- Owszem będę! Jestem twoim ojcem!
- Taki z ciebie ojciec?! Jesteś żałosny. – prychnął. - Zdradziłeś Maryse i ty śmiesz się nazywać  moim ojcem. Nie zasługujesz na posiadanie nazwiska Lightwood!
- Wydziedziczam cię!
- No i dobrze!  I tak bym od ciebie nic nie wziął!
- Ach tak?! Nie pozwalam ci spotykać się z tym podziemnym jako twój ojciec i Konsul!
- On ma imię, ty idioto! Magnus Bane! KOCHAM GO!  Będę z nim, Clave mam głęboko gdzieś! - wziął głęboki oddech.
Każda rozmowa z tym idiotą właśnie tak się kończyła lub zaczynała. On już nie miał ojca. Miał tego dosyć. Tylko wyciągnąć sztylet i byłoby po wszystkim.
- Brak mi po prostu słów na ciebie! - wrzasnął cały czerwony od gniewu.
- Ubogie słownictwo się kłania. A teraz wynoś się. Albo zrobię ci krzywdę.
- Nie masz prawa mi rozkazywać.
- Owszem nie mam, ale o to cie proszę - warknął.
- Nie - skrzyżował ręce.
- Nie masz tego dość? Zniszczyłeś mi życie, wiesz jak się czułem, gdy powiedziałeś przy wszystkich, że nie masz już syna? Albo jak Maks dowiedział się, że pieprzyłeś się z inną? Wiesz co czuł? Właśnie nie wiesz. Już nie wspomnę o Izzy, która w dzień w dzień siedziała przy Maksie, bo się załamał. Płakał, płakał, obwiniał się za wszystko. Próbował się zabić. Słyszysz, tępy idioto? Próbował się z a b i ć!  Miał przygotowany list pożegnalny dla wszystkich. Przepraszał nas za wszystko. A ty powinieneś naa przepraszać. Nienawidzę cię. Gardzę tobą. Ty nędzny człowieku. Wyjdź stąd albo tego pożałujesz.
 - Robercie, będzie lepiej jak opuścisz Instytut - w drzwiach pojawiła się Maryse.
- To jeszcze nie koniec – mruknął i wyszedł z pokoju.
Maryse podeszła do syna i przytuliła go. Po chwili pojawiła się Izzy i z Maksem, który był roztrzęsiony. Mimowolnie wszystko słyszał. Podszedł do mamy i ją przytulił. Izzy objęła mamę i Maksa, a Alec wszystkich schował w swoich ramionach. Teraz na jego barkach spoczęła rola rodzica. Maks łkał w ramionach siostry, Isabella z ponurą twarzą wpatrywała się w ścianę. Maryse chciała się zapaść pod ziemie. Każde spotkanie bolało ją miłosiernie, lecz musiała być silna dla swoich dzieci.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła Maryse, pogłaskała Maksa po głowie.
- Mama ma rację - zgodziła się Izzy.
Alec się nie odzywał. Był cały roztrzęsiony. Ta rozmowa była najgorsza ze wszystkich, do tego Maks to wszystko słyszał. Gdy miał się zjawiać konsul Clary, Jace i Simon zabierali gdzieś najmłodszego z Lightwoodów, aby ten nie słyszał kłótni Aleca i Roberta, którą zaczynał Konsul. Nikt nie wiedział, po co on tu przyjeżdżał jeśli i tak zaczynał awantury, ale dziś pojawił się niespodziewanie. Na szczęście czarownica wymknęła się niepostrzeżenie.
- Wybaczcie, ale muszę się przejść - odsunął się od rodziny i wybiegł z pomieszczenia.
Korytarze były tylko odległą czarną plamą, teraz znajdował się w jakimś parku. Jego nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Upadł na najbliższą ławkę. Schował twarz w dłoniach. Miał ochotę krzyczeć, płakać, rozwalić wszystko wokół albo umrzeć i mieć święty spokój.
No ile można?
Nie można normalnie porozmawiać, bo ten stary dziad zaczyna krzyczeć, zmuszając go do posłuszeństwa. Tylko w jednej sprawie może się kłócić. Nikt nie ma prawa mu zabraniać spotykania się z Magnusem Bane'm.  NIKT.
Nawet ten, kto mieszka na górze i wie wszystko. Jego miłość do czarownika była zapisana zanim się urodził.  Jeśli jeszcze raz spotka osobę, która ma jakiś problem zabije go. Jak zwykłego parszywego demona. To dobre rozwiązanie. Uniósł głowę.
Magnus Bane
Sojusze zostały już podpisane, to znaczy, że on już jest. Nie będzie czekał na jego zaproszenie. Zerwał się na równe nogi i ruszył do jego domu. Modlił się po cichu, że go nie wyrzucił.  Nie zdawał sobie sprawy, że w ciągu dziesięciu minut przeszedł połowę Brooklynu.  Energetycznie zapukał do drzwi. Serce podeszło mu do gardła. W jego głowie pojawiła się pustka. Miał mu tyle do powiedzenia, a teraz cisza.
- Alec? - spytał zaskoczony Magnus.
- Możemy porozmawiać? - przegryzł nerwowa wargę i odsunął się robiąc miejsce dla chłopaka.
--------------------------------------------------------------------------------------
Beta:Alixe♥
Od następnego rozdziału będzie więcej Maleca, więc bądźcie cierpliwi. :)

5 komentarzy:

  1. Nominuje cię do LBA
    Więcej informacji u mnie na blogu!
    http://shadowhunters-ff-p.blogspot.com/?m=1

    Ps:Zapraszam na rozdział 6

    OdpowiedzUsuń
  2. no tak super blog. super pomysły! czeka z niecierpliwością na kolejny rozdział <3 mam nadieję ze będzie już nie długo :*
    Kaczor*

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się ^
    Czekam na next! :D
    uuuu będzie Malec <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział!! Czekam na nexta :)
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie
    http://dwa-w-jendym.blogspot.com/2016/01/rozdzia-8.html#gpluscomments

    OdpowiedzUsuń