KIN
Obudziła się
wcześnie rano, gdy niebieskooki przygniatał ją całym swoim ciałem. Brakowało jej
tchu. Warknęła. Została złapana w
żelazny uścisk. Każda kończyna była nieuruchomiona. Leżeli na krańcu łóżka,
wystarczyło się lekko pochylić, aby upaść. Cerber, który spał razem z
właścicielką, przeniósł się na podłogę. Dziewczyna podejrzewała, że został
wypchnięty, ale mogła się tylko domyślać. Do tego było jej strasznie gorąco.
Obróciła lekko głowę. Twarz Aleca była
niebezpiecznie blisko jej. Oddech
niebieskookiego poruszał jej rozczochranymi włosami, które wpadały do buzi i do
oczu. Westchnęła. Miała dwie opcje. Walnąć chłopaka i tłumaczyć, czemu budzi go
tak wcześnie rano albo w jakikolwiek sposób rozplątać się z pułapki. Wybrała
drugą opcje.
Chociaż pierwsza ją strasznie korciła. Zabrała jego rękę ze swojej talii, przeklinając
w duchu na niebieskookiego. Odczepiła
nogi od jego. Delikatnie zeszła z łóżka
i na palcach podeszła do szafy, skąd zabrała ciuchy na przebranie. Cerber
otworzył oczy i spojrzał na panią. Położyła palec na usta i weszła do łazienki.
Łazienka nie
była za bardzo remontowana. Jedynie
zostały dodane półki. Ściągnęła ubrania i wskoczyła pod prysznic. Najszybciej jak tylko mogła, wyszorowała
ciało, włosy i wyskoczyła z prysznica. Musiała się śpieszyć do pracy. Nie była zadowolona z wczesnego wstania, ale Konsul zażądał, aby przychodziła na swoje stanowisko. Jak to powiedział? „Ma cie
nikt nie widzieć, zrozumiano?” Nie wiedziała jaki jest sens i tak wszyscy wiedzieli,
że jest prawą ręką Inkwizytora.
Wytarła do
sucha ciało i ubrała białe ubrania. Rozczesała mokre włosy, które związała w
wysoką kitkę, opłukała twarz zimną wodą i wyszła z pomieszczenia. Zerknęła na
łóżko, Alec dalej spał na swojej pozycji, jedynie pościel zwinął w rulonik.
Mimowolnie na jej twarzy pojawiły się rumieńce.
Pies stanął na baczność, posłusznie ruszył za
panią, która skierowała się do kuchni, gdzie nasypała karmy i nalała wody do
miski. Zrobiła na szybko płatki z mlekiem i usiadła na krześle. Niechętnie
przeżuwała pokarm. Całe ciało paliło ją z niewiadomych przyczyn. Rozciągnęła
się. Kości strzeliły, od razu poczuła ulgę. Dokończyła śniadanie, wrzuciła
naczynia do zlewu i wyszła z domu, który należy do Lightwood'ów.
ALEC
Został
obudzony przez parabatai, który nawet nie próbował być cicho. Przetarł twarz. Czuł zimno i pustkę. Zamglonym wzrokiem
rozejrzał się po pomieszczeniu. Jace parsknął śmiechem. Dziewczyna musiała
wcześnie wymknąć się od niego. Zamrugał
kilkakrotnie.
- Jak widzę,
księżniczka uciekła od swojego księcia? - spytał rozbawiony Jace.
- Idź do
diabła - mruknął niezadowolony.
- Spokojnie
żabciu, chciałem tylko pogadać.
- Żabciu? Serio? -
odkopał się z pościeli.
- Przejdę do
rzeczy, widziałem wczoraj dziennik, który był podobny do tego, co miał mój
ojciec na zdjęciach. Gdzie go schowała?- spytał poważnie.
- Po co ci
on? - spytał podejrzliwie.
- Może z
zapisków ojca dowiem się, czy jest moją siostrą! Nie rozumiesz?
- Rozumiem!
Rozumiem - niechętnie wstał i podszedł do szafy, skąd wydobył dziennik.
Parabatai od
razu znalazł się koło niego. Alec otworzył dziennik i parsknął. Strony były
puste. Czyżby czarownica zaczęła prowadzić pamiętnik? To do niej nie pasowało.
Ale o takich rzeczach się nie dyskutuje.
- Tu nic nie
ma - mruknął i zamknął z trzaskiem.
Jace bez
słowa odebrał dziennik i otworzył na pierwszej lepszej stronie. Zaczął wodzić
palcem po stronie. Z drżącym głosem zaczął czytać na głos.
Grudzień 1990
Krąg wzrasta w siłę.
Brudni Przyziemni
padają u moich nóg.
Wszędzie plamy brudnej
krwi.
Czekam.
Moja żona Celina
Herondale spodziewa się bliźniaków.
Jeszcze ich nie
widziałem, a już je darzę miłością.
Chłopca i dziewczynkę
Jonathan Christopher
Herondale
Kunegunda Imogen
Herondale.
Serce bije mi w
strachu.
Bitwa zbiera swoje żniwa.
Tylko jedna strona jest
zwycięska.
Chwała Valentine'owi!
- Jace, ja… -
Alec nie wiedział, co powiedzieć.
Z jednej
strony odczuwał jego szczęście, bo ma rodzinę, a z drugiej smutek i złość. Jego
ojciec był mordercą.
- Muszę się
przejść - zamknął z trzaskiem dziennik i wybiegł z pomieszczenia.
Niebieskooki
zamarł. Nie wiedział, co ma robić. Biec
za parabatai, który może zrobić coś głupiego czy powiadomić przyjaciół? Tylko jedna osoba mogła mu przemówić do
rozsądku: Clary.
Biegał po całym
domu w poszukiwaniu rudowłosej, znalazł ją dopiero w pokoju Maksa, gdzie
omawiali projekt. Na widok miny chłopaka, od razu wstała, okularnik poszedł w jej ślady. Bez żadnych powitań
wytłumaczył całą sytuacje, jej oczy zrobiły się jak dwa spodki.
- Cholera
jasna! - wrzasnęła, gdy niebieskooki zakończył opowieść.
- To co
robimy? - spytał Maks.
- Musimy
odnaleźć siostrę Jace'a, potem jego samego.
JACE
Biegł przed
siebie, omijał ludzi, dla których był zamazaną plamą. Chciał być jak najdalej
stąd. Kamienne uliczki zostawił w tyle,
teraz biegł przez pola Alicante. Po jakimś czasie zaczął odczuwać zmęczenie.
Padł na trawę twarzą do słońca. W innym panowała istna burza emocji i słowa,
które zostaną na zawsze.
Kunegunda Imogen
Herondale.
Jego
marzenie zostało spełnione, po tylu latach wreszcie odnalazł swoją rodzoną
siostrę. Powinien się cieszyć, ale nie mógł, bo jego biologiczny ojciec jest
mordercą.
Brudni Przyziemni
padają u moich nóg.
Wszędzie plamy brudnej
krwi.
Miał cholerne szczęście do ojców. Jak nie
Valentine, który chciał zawładnąć nad całym światem. Jak nie biologiczny
ojciec, który zabił wiele niewinnych Przyziemnych. A Konsul? Nigdy go nie lubił, niby go chwalił, podziwiał, ale gdy nikt nie patrzył szeptał gardzące
słowa. Słyszał je wręcz za dobrze.
Jak teraz miał
się zachowywać?
Z Clary było
całkiem inaczej, był w niej zakochany na zabój. Przez gardło nie mogłoby mu
przejść „Clary jest moją siostrą”.
Kunegunda
była… Tak jak on. Wredna, sarkastyczna, niemiła…. Jak zniesie prawdę?
- Wolę już iść do piekła - mruknął.
KIN
Opadła na
sofę ze zmęczenia. Rzuciła maskę, którą
musiała nosić w czasie „rozmowy”.
Miała dosyć
tych głupich rozpraw, Konsul nie może zrozumieć, że się męczy. Złapała się za
głowę. Świat wirował i wirował. Zamknęła powieki. Usłyszała w sobie wrzaski Przyziemnych, których przesłuchiwała. Po jej plecach przeszedł nieprzyjemny
dreszcz. Z trudem doszła do swoje
gabinetu. Jej pokój usłany kanapami, obrazami i zdjęciami Alicante. Nigdy się nie pytała, czemu nie może mieć
książek lub czegoś innego.
Gabinet
służył do odpoczynku na krótką metę. Usłyszała pukanie do drzwi, powiedziała
słabe „proszę”. Była zdziwiona widokiem Clary, Maksa, Izzy, Simona i Aleca.
- Nie powinno
was tu być - powiedziała na przywitanie wystraszona, gdyby Konsul dowiedział, że
oni są tutaj…
- Musimy…
- Stąd wyjść - Konsul pojawił się za plecami rudowłosej, bezkarnie odepchnął i zmusił
złotowłosą do wstania.
Syknęła z
bólu. Ściskał jej ramię, mogła się założyć, że jutro będzie miała siniaki. Alec
już zrywał się, aby pomóc dziewczynie, ale ona jedynie pokręciła niewidocznie
głową.
- Co się
stało, Konsulu? - starała się na obojętny głos.
- Co oni tu
robią? - potrząsnął dziewczyną.
- Odwiedzają…
koleżankę - od razu pożałowała swoich słów.
- Ile razy ci
mówiłem, że masz z nikim się nie przyjaźnić?! No ile?! - wrzasnął cały czerwony.
- Kilka..Konsulu… -
jęknęła wystraszona.
- To nauczy
cię porządku! - Nie od razu zrozumiała, o co chodzi Robertowi, gdy poczuła jego
pięść na twarz, wtedy wszystko stało się jasne.
Z braku równowagi upadła na podłogę, uderzając się o głowę, dalej za bardzo nie pamiętała, co się działo. Zapamiętała kilka rzeczy: wchodzącego Inkwizytora, która usuwa ze stanowiska Roberta Lightwood'a. Maksa, Izzy, Simona trzymającego wściekłego Aleca i Clary, która rysowała Iratze. Zacisnęła powieki.
Z braku równowagi upadła na podłogę, uderzając się o głowę, dalej za bardzo nie pamiętała, co się działo. Zapamiętała kilka rzeczy: wchodzącego Inkwizytora, która usuwa ze stanowiska Roberta Lightwood'a. Maksa, Izzy, Simona trzymającego wściekłego Aleca i Clary, która rysowała Iratze. Zacisnęła powieki.
Gdy
rozjaśniło się jej w głowie, poczuła silne ręce oplatające jej ciało. Zatrzepotała
powiekami. Zobaczyła zdenerwowane niebieskie oczy.
- Czemu
przyszliście? Możesz mnie już puścić - szepnęła.
- Nie ma
mowy - powiedział stanowczo.
Powtórzyła
pytanie. Clary w skrócie opowiedziała, o co chodzi (nie pominęła najważniejszych
wątków, czyli: Kin jest siostrą Jace'a).
Gdy skończyła, wyskoczyła z objęć.
- Chodźcie za
mną. Mam plan.
Zaprowadziła
ich do stajni, gdzie znajdowały się konie Clave. W środku znajdowały się dwa, którymi opiekowała się Anna.
- Cześć
Anna! - zaczęła wesoła Kin.
- Witaj.
Dawno cię nie widziałam. Co u ciebie słychać?
- Po staremu.
Posłuchaj, Anna, użyczysz mi Strzałę i Błyskawicę?
- A po ci
moje księżniczki?
- Sprawa
osobista - wzruszyła bezradnie.
- Nie ma
sprawy, zaraz ci je przygotuję.
- Dzięki -
odwróciła się do grupki. - Kto z was umie jeździć? - zgłosiła się Isabelle. - Izzy
pojedziesz z Maksem w stronę jeziora Lyn, przeszukacie lasy i pola. Clary, Alec,
Simon wy miasto. Niestety ja zabiorę
Błyskawicę.
- A umiesz jeździć? - spytał Alec.
- Tak. Wiecie
co robić?
- A gdzie się
spotykamy, gdy zrobi się późno?
- Zapowiada
się długa podróż - mruknął Maks.
- Mam
nadzieje, że go znajdziemy - powiedziała przestraszona Clary. - Zwłaszcza, że
zbiera się na burzę i zaczyna kropić - wskazała głową na okno, które było mokre
od deszczu.
- W domu Lightwood'ów.
- Jak go
tylko spotkam, to go zabiję - mruknęła Izzy.
- Gotowe -
Anna machnęła ręką.
- Wiesz gdzie
jechać? - spytał Alec.
- Sprawdzę
pewne miejsce, jeśli tam go nie będzie, to już nie wiem - powiedziała szczerze
Kin.
Po drodze
złotowłosa narysowała kilka run, które się jej przydadzą. Simon, Clary
pożegnali się, idąc w różnym kierunku. Maks pomógł siostrze usiąść na konia i
sam usiadł.
- W imię Razjela! -
Maks zacmokał, Strzała ruszyła galopem.
- Czemu nie
idziesz? To twój parabatai - powiedziała zaskoczona Kin.
- Obiecasz mi
jedną rzecz? - zmrużyła oczy.
- Jaką?
- Nie ważne
co, wrócisz do mnie.
- Aleksander,
ja nie… - zamknął jej usta pocałunkiem, który trwał jak dotknięcie skrzydła
motyla. Szybko i delikatnie.
Kiwnął głową
na pożegnanie i zniknął za zakrętem. Zamrugała
kilkakrotnie. Nie wiedziała, czy mózg przypadkiem jej nie oszukuje.
Dziewczyno ogarnij się.
Wsiadła na
konia, odgarnęła mokre włosy i spojrzała w niebo. Na Alicante zaczynały gościć
czarne chmury. Uderzyła w boki konia i ruszyła.
Jace, Jace, gdzie jesteś? Ty tępy
braciszku?-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Beta: Alixe♥
Zapraszam do zostawienia komentarza, one dokarmiają wenę.
Do miłego!:)
Super 😊
OdpowiedzUsuńWeny i czekam na rozdział
Pozdrawiam RosalieIris 😊
Wow super nagłówek..
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rodział
Łooo...
OdpowiedzUsuńOstatnie zdanie najlepsze... <3
Określenie "tępy" jest idealne <3
W sumie to cała końcówka była mega <3
No i w sumie (a polonistka mówiła: "Nie używaj powtórzeń!" Ale kto by jej słuchał?" cały rozdział super <3
Czekam na next.
Specjalnie powtarzam w celu nadania jakiegoś klimatu itd;)
UsuńPowaliła mnie końcówka. Biedny Jace ma pecha co do ojców. Rozdział super. Czekam na nekst. Życzę weny.
OdpowiedzUsuńNiestety taki jego los xD
Usuń