czwartek, 28 kwietnia 2016

Rozdział... 17?

MAGNUS
Pogoda nie mogła być lepsza. Słońce świeci wysoko na niebie bez żadnej chmurki. Ptaszki śpiewają, motylki latają…
-Magnus!- ryknął jego najlepszy przyjaciel.
-Co do jasnego brokatu…?!- warknął.
-Wstawaj!- powiedział cicho.
-HAMLET  akt piąty, scena pierwsza,  wers 425:  ,,NIE”
-Twoja znajomość Hamleta jest  komiczna.
-Owszem, ale znajomość ciała autora to już nie.- Ragnor przewrócił oczami- Chociaż Michał Anioł jest bezkonkurencyjny…
-Aleksander Lightwood został ciężko ranny.- przerwał mu ostro.
-Co?!- zerwał się gwałtownie z łóżka, przypadkowo rzucając Prezesa Miau, który czmychnął z pokoju.- Czemu mi to teraz mówisz?
Z prędkością błyskawicy ubrał pierwsze lepsze rzeczy. Ragnor stał jak posąg, wpatrujący się w niego przenikliwym wzrokiem. Z twarzy Wielkiego Czarownika Brooklynu można było czytać jak z otwartej księgi. Wyrażała niedowierzanie, wściekłość i zaskoczenie. Zebrał pierwsze lepsze księgi i zasapany  (kondycja Magnusa osłabła po wypiciu Krwawej Mery) poprosił o otwarcie  bramy. Wyobraził sobie Instytut Nowojorski i wskoczył wir. Poczuł znajome ukłucie w okolicach pępkach. Po paru sekundach znajdował się w korytarzu.  Po chwili przybiegła jego córka ubrana w białe ubrania. Zaskoczony uniósł jedną brew.
-On umiera, pomóż mu tato- po czym zniknęła- Skrzydło szpitalne- odbijało się echem po korytarzu.
Pobiegł w tamtą stronę. Bokiem otworzył drzwi.  Stanął jak sparaliżowany, gdy zobaczył siedem postaci ( Jace, Maksa, Simona, konsula, Clary, Isabelle, Kin,  Maryse) pochylającą się nad chorym, który prawie nic się nie różnił od białej pościeli. Poprosił  o przejście. Rzucił księgi na sąsiadujące łóżko. Przyłożył dłoń do rozpalonego czoła chłopaka.
-Co się stało?- głos mu się załamał .
-Cierpi- szepnęła Maryse.
Wpatrywała się obojętnie w czarownika, jej wzrok przenikał w najgłębsze
-To wiem!- wrzasnął, nie mógł się opanować.
Czuł się bezradny! Jak miał mu pomóc jak wszyscy patrzą się na niego tym przenikliwym wzrokiem? Czuł się jak złapane dziecko na gorący uczynku. Pot lał się strumienia po jego ciele, z ledwością łapał powietrze coś cennego.
-Cierpi. Cierpi. Cierpi.- odparła Kin.
Otworzył usta, lecz potok słów, które chciał powiedzieć ugrzęzły mu w gardle. Zamknął usta.  Ta scena przypominała mu jakiś stary pokręcony horror, przez który każdy miał jakieś schizmy. Widział coś, czego nie ma. Słyszał dźwięki przez które włos na karku się jeżył.
-Miłość. Miłość. Miłość.- szeptała Kin Bane.
Spojrzałby na córkę zaskoczony, gdyby była w pokoju.  Był sam nie licząc Aleksandra. Usiadł na łóżku.    Skupił całą swoją moc (energie życiową) w dłoniach. Niebieska poświata dotknęła klatki piersiowej niebieskookiego. Magia Magnusa powinna wsiąknąć się w chłopaka, lecz ona jedyna się odbijała od ciała. Zaskoczony (jeszcze bardziej) cofnął dłonie bojąc się o poparzenie ukochanego.  Zmarszczył brwi. Nic tu do siebie nie pasowało. Jakby ktoś oderwał kawałek puzzla i zamienił na podobny lecz dalej nie pasujący.
-M… Ma…Mag…- niebieskooki gwałtownie zaczął się rzucać po łóżku.
Przycisnął go do łóżka.  Wołał o pomoc, lecz nikt nie przyszedł. Nasunęło mu się pytanie „ Gdzie są wszyscy?”
-Już spokojnie! Jestem tu… Aleksander.. Już ci…- wzrokiem próbował znaleźć coś co mogło mu pomóc.
-Magnus… Umieram!- wrzasnął.
-Nie umierasz…- szepnął- Nie pozwolę ci…
-Magnu…s gdzie jesteś? Gdzie jesteś? GDZIE JESTEŚ?! 
-Aleksander!- usiadł na nim rozkrakiem dalej przytrzymując ramiona.
Niebieskooki rzucał się coraz bardziej. Co chwila otwieraj oczy i wpatrywał się w Magnusa. Jego niegdyś oczy koloru granatowego butelkowanego szkła traciły swój blask. Mags pod palcami wyczuwał gorące ciało chłopaka, który dostawał właśnie dreszczy.  Jego klatka z trudnością podnosiła się. Spróbował znów użyć swoich mocy. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po plecach. Nie udało się…
Zszedł z chłopaka, gdy usłyszał ostatnie jego westchnięcie. Do jego oczu napłynęły gorące łzy. Upadł na kolana i zaszlochał.  Schował twarz w dłoniach pozwalając sobie na zerknięcie co się dzieje. Do Sali wszedł cichy brat, nachylił się nad ciałem zmarłego.
Ave in perpetum, frater, ave atque vale.*
Po czym ukrył mu twarz.
Aleksander Gideon Lightwood nie żyje.

(,,Bądź pozdrowiony na wieki, bracie, witaj i żegnaj.")

3 komentarze:

  1. Powiedz ze to żart.
    Błagam....on nie może umrzeć !
    Zaraz przecież on już umarł...a mkże to tylko sen magnusa.
    Czekam na next
    Kocham
    Lili

    OdpowiedzUsuń
  2. NO CHYBA CIE POJEBAŁO *ZA PRZEPROSZENIEM*
    JAK MOGŁAŚ UŚMIERCIĆ ALECA?!
    ON MUSI BYĆ Z KIN!
    CZAISZ TO?!
    JAK TYLKO SIE DO WIEM GDZIE MIESZKASZ...
    TO POŻAŁUJESZ !
    ODDYCHAĆ NIE MOGŁAM PRZEZ CIEBIE!
    GR....
    TYLKO SPRÓBUJ ALEC ALBO KIN ZABIĆ TO SIĘ NIE POZBIERASZ KOCHANA AUTORKA BLOGA.
    A tak to czekam na next

    OdpowiedzUsuń