SEBASTIAN
Zrobił wszystko by przedłużyć nie przyjście na spotkanie.
Miał w planach odkurzyć pustynie, która
była za oknem lecz wiedział, że obowiązki są ważniejsze. No cóż… niech Litlich
ma go w opiece. Valentine stał w kręgu tak jak go zostawił. Z daleka mógł dostrzec
pogardę kierowane w jego stronę. Schował swoje „ludzkie” uczucie i podszedł na
tyle blisko kręgu by wyczuć typową dla demonów padlinę.
-Ile można czekać? – spytał Valentine.
-Wybacz ojcze, miałem dużo spraw do załatwienia.
Mogło się wydawać, że były nocny łowca westchnął bądź
prychnął. Ciężko określić, struny
głosowe, które uległy zniszczeniu, wydawały jazgot podobny do umierających
demonów. Słodko prawda?
-Za dawnego życia byłem cierpliwym lecz teraz pragnę ją
zobaczyć. Mój powrót na Ziemie! Przyprowadź ją Sebastianie. Potępieni czekają!
Ukłonił się i jak najszybciej opuścił pomieszczenie. Nawet
nie zdawał sobie sprawy, że przez dłuższy czas wstrzymywał oddech. Oparł się o najbliższą ścianę. Włosy opadły mu na czoło, nie miał sił ich
poprawić. Zawsze brakło mu sił na spotkanie z ojcem. Jakby ktoś lub coś…
wysysało z niego demoniczną moc. Machnął ręką. Może mu się przywidziało?
Wzruszył ramionami. Dzięki rozwiniętemu
słuchu mógł co dokładnie dziewczyna robi. Bardzo przydatne. Wyciągnął stele i na ramieniu nakreślił runę
dzięki, której mógł podejść do obiektu
bez żadnych zmartwień, że zostanie usłyszany.
W kilku krokach znalazł się przed salonem gdzie czarownica ubrana była w
białą sukienkę, na nogach miała zwykłe trampki
a włosy związała w koka. Runy idealnie były teraz widoczne. Sebastian
nie zdawał sobie sprawy, że oblizuje wargi. Dziewczyna odłożyła worek na śmieci
i wytarła mokre od potu czoło. Usiadł na fotelu i przymknęła oczy. Chłopak z duszą demona mógł przestudiować
rysy twarzy Kin. Jego serce zabiło szybciej, gdy ciemno-zielone oczy spojrzały
w jego stronę. Przybrał jedną ze swoich mask. Wolnym krokiem podszedł do
dziewczyny i złapał ją za nadgarstek. Nie zwrócił uwagę na syknięcie czarownicy,
która nie ukrywała bólu.
-Idziemy- warknął.
Posłusznie ruszyła za nim. Musiała za nim wręcz biec. Może i
była wysoka ale jej 185 a 2 metry robią
wielką różnice zwłaszcza pomiędzy płcią.
Sebastian (nie okłamujmy się) jest dobrze zbudowany. Ściągnął z szyi wisiorek, na którym widniał
klucz. Włożył go i przekręcił dwa razy.
Czarownica rozmasowała nadgarstek, który miał kilka siniaków, westchnęła
w duchu. Ciężko było kochać kogoś, kto nie rozumie miłości. Od razu w oczy rzuciła się jej postać w
kręgu. Wydawała się jej dziwnie znajoma. Cofnęła się o krok pragnąc uciec z
pomieszczenia lecz klatka piersiowa Sebastiana
nie umożliwiła planu.
-Podejdź dziecko.- zrobiła niepewny krok w stronę demona.
-Kim ty jesteś?- wydusiła w końcu.
-Jestem osobą, która ci powie kim jesteś, kto jest twoim
rodzicem, ale zanim to zrobię… Przedstawię się. Jestem Valentine.
-Wiesz kim jestem?! Skąd…? Ale jak?
-Usiądź.
Odwróciła się. Zobaczyła za sobą fotel, patrząc Valentine w
„oczy” oczekiwała z wielką ciekawością. Nie pamiętała nic odkąd obudziła się w
pokoju. Pragnęła wiedzy, której jej zabrano.
-Nazywasz Kunegunda twe nazwisko nigdy nie było ci potrzebne.
Jesteś wysłannikiem niebios, niegdyś pierwsza żona Jonathana wróciłaś na
ziemie, aby uratować ludzkość. Tak
naprawdę nigdy nie miałaś rodziców, przez Anioła Razjela „podrzucona” do
sierocińca, abyś nauczyła się ludzkich
uczuć… Jednak nie spełniłaś swojego
pierwszego zadania, zbrukana zostałaś krwią podziemnego, który nauczył się
samych negatywnych cech. Wszystkie
przeżycia (od Autorki: niedoszły gwałt) miały nauczyć cie skruchy, jaki
prawdziwy anioła powinien zaznać. To
nie wszystko… Wyczuwam w tobie krew Lucjusza. Anioła, który gardził ludźmi… Wszystko się
zgadza…
-Czyli jestem…
-Anioł zbrukany krwią potępionego, który musi odkupić swojego
grzechy poprzez uratowania mnie. Zostałem
wrobiony, musisz mnie uratować aby wrócić do swojego prawdziwego domu.
Dziewczyna odpędziła chęć syknięcia z bólu, Sebastian wpił
palce w jej ramie. Była pewna na sto procent, że jutro będzie miała siniaki.
-Od teraz mówi mi Mistrzu.- dziewczyna poczuła ból w sercu, nie mogła zrozumieć czemu.
-Co mam zrobić… Mistrzu?
-Sprowadź mi miecz Anioła, który został ci zabrany. Przynieś
mi i zbrukaj swoją krwią krąg a twe grzechy zostaną odpuszczone. Użyj mocy,
która została ci przeznaczona. Używaj w nagłych przypadkach. Wystarczy jedna chwila, aby zostać wyrzuconym
z raju. Bądź błogosławiona jak twoja
misja.
-Dziękuje Mistrzu. – uklękła na jedno kolano i pochyliła
głowę.
Po czym wyszła z pokoju wiedząc, że czas, który był jej
poświęcony został wyczerpany. Szybkim krokiem ruszyła do pokoju. Nie
sprawdzając czy drzwi są zamknięte.
Rozebrała się do bielizny i obróciła plecami do lustra. Znała każdy zakątek swojej skóry aż do teraz…
Na łopatkach były wyryte odwrócone V, które nie wyglądało zaciekawienie. Samo
patrzenie sprawiało ból.
-Czemu ci nie wierze mistrzu?- szepnęła,
-Kin?- porwała z łóżka pierwsza lepszą rzecz i
przykrywała półnagie ciało.
Cała czerwona ze wstydu wpatrywała się w Sebastiana, który
też był zaskoczony. Zamknął za sobą drzwi i wolnym krokiem podszedł do
dziewczyny. Jego zielony oczy wpatrywały się z pożądaniem. Wyrwał ubranie, które kurczowa trzymała.
Dłonie położył na biodra i schylił głowę. Szepnął jej dwa słowa, które sprawdziły,
że dziewczyna miała nogi jak z waty:
-Jesteś moja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz